Rok premiery: 2012r.
Produkcja: USA
Reżyseria: Scott Derrickson
Scenariusz: Scott Derrickson, C. Robert Cargill
Gatunek: Horror
Pierwszy z zapowiadanych na początku horrorów. Tak, wiem, Sinister powszechnie uznawany jest za film średni/dobry, jednak mnie, z kilku powodów, nie podoba się wcale. Tak, zdecydowanie uważam go za film zły, choć o wiele lepszy niż te dwa filmy, które już opisałem, i, miejmy nadzieję, mnogość tych, które jeszcze czekają na swoją kolej.
Trudno zrobić coś nowego w kinie grozy. Prawda, czasem się coś zdarzy, ale ogólnie jest kilka utartych ścieżek, na jedną z których twórca może się zdecydować. Tutaj panowie Derrickson(Człowiek który dał światu Egzorcyzmy Emily Rose i Doktora Strange'a) i Cargill poszli, przynajmniej na początku, drogą wyznaczoną przez Kinga. Potem wyraźnie się zgubili, ale o tym później.
SPOILER ALERT
Główny bohater, Ellison Oswalt to upadły pisarz kryminałów. Pierwsza książka dała mu sławę i pieniądze, które wydał na kolejne próby stworzenia bestsellera, niestety bezskutecznie. Ostatnim podrygiem przeprowadza się wraz z żoną i dwójką dzieci do domu, w którym wcześniej zginęła cała rodzina, powieszona na stojącym w ogrodzie drzewie. Oswalt ma zamiar na własną rękę przeprowadzić śledztwo, a to co mu wyjdzie, wykorzystać w powieści.
Już pierwszego dnia znajduje na strychu pudełko z kamerą i puszki z taśmami. Jak się okazuje, są one świadectwem kolejnych mordów, przeprowadzanych na rodzinach z różnych miejsc i czasów. Schemat zawsze ten sam- rodzina obserwowana okiem kamery, czy to podczas zabawy w ogrodzie, nad basenem czy przy grillu. Nagłe cięcie, i wszyscy oprócz jednego z dzieci nie żyją. Dzieci te w każdym przypadku po prostu znikały. Ja się od razu domyśliłem, o co chodzi, ale dajmy filmowi choć sugestię, że trzyma w napięciu.
Oczywiście rodzina głównego bohatera nie może być normalna- żona chce odejść od pisarzyny, syn ma padaczkę a córka rozmawia z martwą dziewczynką, która podobno mieszka w jej szafie. Sielanka.
Drogą śledztwa Ellison odkrywa, że za morderstwami kryje się starożytne bóstwo, mieszkające w swoich wizerunkach. Kto je zobaczy, musi zginąć. Zgadnijcie, co śledczy-amator zobaczył w jednym z nagrań?
Można by pomyśleć-tak, na pewno główny bohater przerwie krąg przemocy, uratuje rodzinę i napisze książkę, która zdobędzie wszystkie nagrody. Ale nie, umiera na końcu. Tak jak i jego żona i syn. Córeczka morduje ich siekierą, a potem odchodzi z potworem. Brawo. Brawo.
No dobrze, fabuła fabułą, ale co jest nie tak z tym filmem? Przede wszystkim- napięcie tu budowane jest tak tanio, jak tylko się da. Mrok na siłę, starożytne rytuały przeniesione na taśmę super 8. No i jumpscare'y. Wszystko co w tym filmie straszne, pochodzi właśnie od nich. Widz nie boi się całości, tylko tego, że zaraz coś wyskoczy i zrobi "buu!". Postaci są płaskie- pisarz za wszelką cenę chce napisać książkę, żona chce na zmianę wyjechać z mężem albo bez niego, syn oprócz tego że ma padaczkę nie gra żadnej roli w tym wszystkim, córka maluje po ścianach a na koniec bawi się w kata. Szeryf nie chce kłopotów, profesor jest mądry, potwór wyskakuje i robi "buu!". Koniec pieśni.
Nie zrozumcie mnie źle, film nie jest tragiczny, pewnie znajdzie się wielu fanów akurat tego rodzaju filmów grozy. Jednak nie tego się spodziewałem. Zupełnie nie tego.