wtorek, 14 sierpnia 2018

Hungerford

Tytuł: Hungerford

Rok premiery: 2014r.

Produkcja: Wielka Brytania

Reżyseria: Drew Casson

Scenariusz: Jess Cleverly, Drew Casson

Gatunek: Horror/ Sci-fi













      Ładna obsuwa, przyznaję. Na miejscu tego filmu znaleźć się miały Piksele, w końcu wieszane na tym filmie były psy od ratlerka po malamuta. A okazał się całkiem przyjemnym, choć głupkowatym filmem wiejącym nostalgią za grami rodem z automatów, i starającym się ukazać społeczność graczy w trochę lepszym świetle niż media ogólnie.
      Kojarzycie na pewno zapoczątkowany przez Blair Witch Project trend na filmy grozy kręcone z ręki, "found footage". O ile pierwowzór był dobry, o tyle wszystkie kolejne produkcje naśladujące ten styl powstawały z roku na rok coraz gorsze(w tym kontynuacja, zatytułowana po prostu Blair Witch). Tanie, starające się ukryć niedoróbki za pomocą trzęsącej się kamery, i straszące w najgorszy możliwy sposób- jump scare'ami. Ten film jest jednak jeszcze gorszy. I, co mnie zdziwiło, brytyjski.
SPOILER ALERT
      Cowen (grany przez Drewa Cassona, reżysera i scenarzystę) w ramach projektu szkolnego nagrywa swój tydzień, minuta po minucie. Nigdy nie zrozumiem, czemu w tych filmach bohaterowie, co by się nie działo, targają za sobą kamerę. No ale dobra. Wideorelacja z życia Cowena to głównie picie i przekomarzanie się z współlokatorami, poprzeplatane zwierzaniem się obiektywowi kamery o swoich problemach uczuciowych i zdradzaniem sekretów swoich przyjaciół. Ja bym za to dobrej oceny w szkole nie wystawił. Ale nagle BUM! Niebo ciemnieje, burza magnetyczna, a w pobliską fabrykę uderza coś wielkiego, niszcząc ją i wzniecając gigantyczną chmurę dymu. Co robią ludzie w miasteczku? Stan wyjątkowy, godzina policyjna i badania lekarskie?
      Nie, wszyscy zachowują się tak, jakby nic się nie stało, a Cowen(a jakże, z kamerą) idzie razem z przyjaciółmi na imprezę urodzinową swojej dawnej miłości, która to dziewczyna zupełnym zbiegiem okoliczności jest córką właściciela fabryki. Wesoła kompania zupełnie ignoruje przy tym ludzi w strojach roboczych, wałęsających się po mieście niczym zombie. W takich filmach to już tradycja, że nikt nie ogląda horrorów.
      Wypadek na imprezie, i nagle wszyscy uświadamiają sobie że są w głębokim bagnie. Szwendacze okazują się strasznie agresywne, co gorsza jeden z kumpli domorosłego, włochatego filmowca zdaje się być zarażony... Czymś. Co pokonuje tę straszną zarazę, objawiającą się dziwną raną na karku, agresją i nie wycieraniem butów o wycieraczkę? 
      Dezodorant. Nie, nie żartuję. O ile w Ewolucji(ktoś pamięta jeszcze ten film?) odparcie inwazji obcych za pomocą szamponu było śmieszne, tutaj po prostu żenuje. Z karków zarażonym wychodzą kosmici. Najgorzej zrobieni kosmici jakich w filmach widziałem. Carpenter robił kukiełki, teraz w modzie jest CGI. A w tym filmie jak zrobili? Aktorzy swoje, a na film wklejone zostały kiepsko animowane potworki wyglądające jak karaluchy. Tak, wklejone, tak że odstają od reszty tak, że aż szczypie(Yay, udało mi się użyć nazwy bloga w zdaniu). Wklejone zostały też rozbryzgi krwi, błysk wystrzałów i nie wiem już, co jeszcze.
      Niedoszła laska głównego bohatera zostaje porwana do fabryki w celu przerobienia jej na karaluchowe zombie. Trochę biegania po podziemiach fabryki po ciemku, trzęsienia kamerą(skąd oni zawsze mają takie zakłócenia?)
      Ostatnia scena to już majstersztyk. Główny bohater, oczywiście nadal z kamerą gada do obiektywu o tym, jak to trzeba to pokazać światu, i że znajdą jakiegoś swojego kumpla który zaginął. Wszystko kończy (chyba) płonący (chyba) Londyn i obietnica kontynuacji.
      Prawda, nie ma się co czepiać niskiego budżetu. Zrobili jak zrobili. Ogólny wydźwięk filmu, cały ten nieudolny patos końcówki i naprawdę kiepska gra aktorska przekreśla jednak ten film z listy "ujdzie do obejrzenia jak nie ma nic innego".


piątek, 6 lipca 2018

Sinister

Tytuł: Sinister

Rok premiery: 2012r.

Produkcja: USA

Reżyseria: Scott Derrickson

Scenariusz: Scott Derrickson, C. Robert Cargill

Gatunek: Horror














      Pierwszy z zapowiadanych na początku horrorów. Tak, wiem, Sinister powszechnie uznawany jest za film średni/dobry, jednak mnie, z kilku powodów, nie podoba się wcale. Tak, zdecydowanie uważam go za film zły, choć o wiele lepszy niż te dwa filmy, które już opisałem, i, miejmy nadzieję, mnogość tych, które jeszcze czekają na swoją kolej.
      Trudno zrobić coś nowego w kinie grozy. Prawda, czasem się coś zdarzy, ale ogólnie jest kilka utartych ścieżek, na jedną z których twórca może się zdecydować. Tutaj panowie Derrickson(Człowiek który dał światu Egzorcyzmy Emily Rose i Doktora Strange'a) i Cargill poszli, przynajmniej na początku, drogą wyznaczoną przez Kinga. Potem wyraźnie się zgubili, ale o tym później.
SPOILER ALERT
      Główny bohater, Ellison Oswalt to upadły pisarz kryminałów. Pierwsza książka dała mu sławę i pieniądze, które wydał na kolejne próby stworzenia bestsellera, niestety bezskutecznie. Ostatnim podrygiem przeprowadza się wraz z żoną i dwójką dzieci do domu, w którym wcześniej zginęła cała rodzina, powieszona na stojącym w ogrodzie drzewie. Oswalt ma zamiar na własną rękę przeprowadzić śledztwo, a to co mu wyjdzie, wykorzystać w powieści.
      Już pierwszego dnia znajduje na strychu pudełko z kamerą i puszki z taśmami. Jak się okazuje, są one świadectwem kolejnych mordów, przeprowadzanych na rodzinach z różnych miejsc i czasów. Schemat zawsze ten sam- rodzina obserwowana okiem kamery, czy to podczas zabawy w ogrodzie, nad basenem czy przy grillu. Nagłe cięcie, i wszyscy oprócz jednego z dzieci nie żyją. Dzieci te w każdym przypadku po prostu znikały. Ja się od razu domyśliłem, o co chodzi, ale dajmy filmowi choć sugestię, że trzyma w napięciu.
      Oczywiście rodzina głównego bohatera nie może być normalna- żona chce odejść od pisarzyny, syn ma padaczkę a córka rozmawia z martwą dziewczynką, która podobno mieszka w jej szafie. Sielanka.
      Drogą śledztwa Ellison odkrywa, że za morderstwami kryje się starożytne bóstwo, mieszkające w swoich wizerunkach. Kto je zobaczy, musi zginąć. Zgadnijcie, co śledczy-amator zobaczył w jednym z nagrań?
      Można by pomyśleć-tak, na pewno główny bohater przerwie krąg przemocy, uratuje rodzinę i napisze książkę, która zdobędzie wszystkie nagrody. Ale nie, umiera na końcu. Tak jak i jego żona i syn. Córeczka morduje ich siekierą, a potem odchodzi z potworem. Brawo. Brawo.
      No dobrze, fabuła fabułą, ale co jest nie tak z tym filmem? Przede wszystkim- napięcie tu budowane jest tak tanio, jak tylko się da. Mrok na siłę, starożytne rytuały przeniesione na taśmę super 8. No i jumpscare'y. Wszystko co w tym filmie straszne, pochodzi właśnie od nich. Widz nie boi się całości, tylko tego, że zaraz coś wyskoczy i zrobi "buu!". Postaci są płaskie- pisarz za wszelką cenę chce napisać książkę, żona chce na zmianę wyjechać z mężem albo bez niego, syn oprócz tego że ma padaczkę nie gra żadnej roli w tym wszystkim, córka maluje po ścianach a na koniec bawi się w kata. Szeryf nie chce kłopotów, profesor jest mądry, potwór wyskakuje i robi "buu!". Koniec pieśni.
      Nie zrozumcie mnie źle, film nie jest tragiczny, pewnie znajdzie się wielu fanów akurat tego rodzaju filmów grozy. Jednak nie tego się spodziewałem. Zupełnie nie tego.


poniedziałek, 2 lipca 2018

Sausage Party


Tytuł: Sausage Party

Rok premiery: 2016r.

Produkcja: USA

Reżyseria: Conrad Vernon, Greg Tiernan

Scenariusz: Evan Goldberg, Ariel Shaffir, Seth Rogen, Kyle Hunter

Gatunek: Komedia, Animacja












      Częściej chyba nie da rady zamieszczać. To jednak trzecia wersja recenzji, poprzednie niestety nie nadawały się do zamieszczenia. Podobnie, jak ten film nie nadaje się do oglądania przez nieznoszących obleśnych żartów i mających jakiekolwiek poczucie estetyki.
      Filmy animowane nieodmiennie kojarzą się z kinem dla dzieci. Prawda, zdarzają się wyjątki dla bardziej wyrośniętego widza, jak na przykład Katedra, Paperman, Persepolis, Beowulf czy wszelkie animacje Tima Burtona. Tych filmów dziecko w pełni nie zrozumie (Miasteczko Halloween oglądałem pierwszy raz jako szczyl, i dopiero po latach zrozumiałem, o co w tym wszystkim chodzi), a czasem przez treści w nich zawarte w ogóle nie nadają się do oglądania przez młodocianego widza.
      Z Sausage Party jest ten problem, że nie nadaje się ani dla widza młodego, ani dorosłego. Dziecko nie zrozumie, dostanie zupełnie niepotrzebną lekcję wychowania seksualnego i nauczy się dość finezyjnie przeklinać, dorosły zrozumie aż za bardzo, że choć starano się przemycić do filmu problem wiary, miłości i oddania, rasizmu w różnych wydaniach, wynik końcowy jest w najlepszym wypadku obleśny, w najgorszym- obrazoburczy, i to nie w kontekście awangardy.
SPOILER ALERT!
      Fabuła rozpoczyna się w supermarkecie Shopwell's. Wszystkie produkty rozpoczynają dzień od wesołej piosenki opowiadającej o życiu w sklepie i o "Cud Nieznanym", mitycznej krainie, gdzie trafiają wszystkie produkty kupione przez wspaniałych bogów, czyli klientów. Gdy już przejdą przez drzwi sklepu na światło słońca, mogą ze swoimi cudotwórcami spędzić szczęśliwe, dostatnie życie.
      W tych właśnie okolicznościach poznajemy głównych bohaterów, parówki Franka i Carla, bułkę Brendę, później do gromadki dochodzą jeszcze bajgiel Sammy i lawasz Lawasz(tak, wiem, oryginalne). Frank i Brenda nie mogą się doczekać, aż oboje zostaną wybrani przez bogów, by razem mogli spędzić życie na... No właśnie, nie da się dalej opowiadać o fabule, nie wspominając o żartach. A te są paskudne, obleśne i... Dalej sobie dopowiedzcie. Wszystkie żarty opierają się o seks i wulgaryzmy. Frank i Brenda stykają się przez opakowania palcami, wydając ekstatyczne jęki, co i rusz w twarz widza rzucany jest tekst o wkładaniu czegoś w coś, wciskaniu, wlewaniu... Łapiecie schemat?
      Z powodu przewróconego przez przypadek wózka( tutaj jedna z niewielu scen, które mi się podobały, wyjęta żywcem z Szeregowca Ryana, gdzie w mącznym pyle jedzenie słania się ranne, niektórzy opłakują rannych bądź szaleją, nie wiedząc co się dzieje) Frank i Brenda muszą uciekać, najpierw przed ekipą sprzątającą, a później przed ich Nemesis, Czyli płynem do higieny intymnej.
Tak. W tym momencie mógłbym z powodzeniem zakończyć recenzję.
      Carl trafia jednak do Cud Nieznanego, gdzie okazuje się(sic!) że jedzenie jest zjadane, i wyrusza, by uratować przyjaciela i jego bułeczkę i pokazać wszystkim produktom, że tak naprawdę idą na rzeź.
      Long story short- po przebrnięciu przez hałdy tekstów o zabarwieniu seksualnych(albo raczej nurzających się w obleśnym sosie z żartów i niedwuznacznych scen) dochodzimy do wielkiej bitwy pomiędzy pracownikami i klientami a jedzeniem. Ludzi giną(nie, nie uciekają, a zostają zabici przez jedzenie, przerażająca wizja) a wszystkie produkty, wolne od tyranii rozpoczynają orgię. Tak, orgię.
      Jakimś cudem udało się twórcom namówić do użyczenia swoich głosów takich aktorów jak Edward Norton czy Salma Hayek. Może nie wiedzieli, na co się piszą? Albo wisieli komuś przysługę?
      Prawda, film ma kilka dobrych scen, ale to tylko chwile w prawie półtoragodzinnym barachle. Zawyżam (a raczej biorąc pod uwagę, że do oceny stosuję skalę oceny bólu, zaniżam) ocenę za piosenkę Meat Loafa, rzeczywiście śpiewaną przez plaster mięsa. Śmiechłem.


wtorek, 5 czerwca 2018

Miłe złego początki

      Pierwszy post zawsze wygląda dziwnie, ciężko się go pisze, nie wiadomo właściwie. co w nim powinno być.
      Więc może od początku. O sobie za wiele pisać nie będę, bo i niepotrzebne to, i o sobie opowiadać nie lubię(cholera wie, kto to kiedyś przeczyta). To już chyba trzecie moje podejście do pisania bloga, poprzednie nieudane projekty całe szczęście zniknęły tak z internetu, jak i z mojej pamięci. Do trzech razy sztuka. Szczególnie, że teraz mam zamiar pisać o czymś, co naprawdę lubię.
      Będę pisać o filmach. Ale nie byle jakich filmach, ale tak złych, że aż w oczy szczypie. Wiem, pomysł może nie jest oryginalny, ile w końcu jest blogów czy kanałów na Youtube właśnie o takiej lub zbliżonej tematyce. Ale może coś z tego będzie. Filmy te są złe na różnych płaszczyznach, i zastrzegam, że to subiektywna opinia. Ale też ostrzeżenie ze szczerego serca, by nie tykać tych "dzieł". Wiecie, skoro ja obejrzałem, wy już nie musicie.
      Zauważyłem, że wiele z listy filmów, które już obejrzałem, a które idealnie wpasowują się w tematykę bloga, to horrory. Filmy grozy jak się okazuje najłatwiej popsuć. Ale babol niejedno ma imię, więc i z innych gatunków będę czerpał.
      Może gdzieś zaplącze recenzja jakiegoś dobrego w moim przekonaniu filmu. Ot, żeby zachęcić. Pewnie zauważycie po wydźwięku tekstu, jeśli jakieś dobre dziełko się pojawi.
      Poza tym rozważam też okazjonalne recenzje książek, a jakże, z najniższej półki, ale nie wiem, czy ten pomysł ujrzy światło dzienne.
      Na koniec ostrzeżenie przed spojlerami. No i szykujcie się, pierwsza recenzja, i to polskiego filmu, już niedługo.