czwartek, 14 czerwca 2018

Golasy



Tytuł: Golasy

Rok premiery: 2002r.

Produkcja: Polska

Reżyseria: Witold Świętnicki

Scenariusz: Witold Świętnicki, Krzysztof Jaworski

Gatunek: ? (trochę komedia sytuacyjna, trochę jakby dramat, reklamowany jako film psychologiczny)







      Yup, tygodniowa obsuwa z pierwszym tekstem, mogłem się tego spodziewać. No ale jest, choć pisanie tego tekstu wyssało ze mnie sporo energii. Dlaczego? Zaraz zobaczycie.
      Dzieło panów Świętnickiego i Jaworskiego miało być chyba komedią z elementami filmu psychologicznego. Wyszła, delikatnie mówiąc, miazga.
      Główna bohaterka, Marta, zaczyna swój pierwszy dzień pracy w bliżej nieokreślonym urzędzie, wyjętym żywcem z czasów PRL (nie żebym to pamiętał, ale widząc te wnętrza i podejście pracowników takie skojarzenie nasuwa mi się automatycznie). Jej praca jest prosta, zdigitalizować dokumenty. Dziewczyna aż się pali do tego zajęcia, jednak z uporem maniaka jej koleżanki z urzędu, szef i wszelkiego rodzaju petenci uniemożliwiają jej pracę. A to trzeba nalać wodę do czajnika, a to podlać paprotki, koleżanki muszą też obejrzeć przecież nowy odcinek jakiegoś show. Co i rusz dzwoni jakiś wariat, mówiący że w urzędzie jest bomba, co wszyscy radośnie ignorują, wszak dzwoni tak od dawna.
      Nie zapowiada się źle, prawda? No właśnie, gdyby była to zwykła komedia sytuacyjna, jakoś by to nawet przeszło, choć i wtedy nikt by z chęcią nie powracał do tego filmu. Ale nie, twórcy musieli walnąć od siebie coś, co sprawia, że w każdej minucie oglądania rozważałem, czy nie wyłączyć i postarać się zapomnieć o tym potworku.
      Cóż takiego dziwnego jest w tym filmie? Otóż wszystkie postaci są nagie. Młodsze i starsze panie, szef, elektryk, ludzie którzy przychodzą tylko po to, by się dowiedzieć, że to nie ten pokój, wszyscy nie mają na sobie nawet kawałka ubrania, w strojach Adama i Ewy(choć nie wiem, czy jakikolwiek artysta pokazał w ten sposób biblijną parę) jak gdyby nigdy nic odgrywają swoje nieśmieszne żarty i wysilone do granic możliwości dialogi. Nadmienię tu, że bodajże żadna z grających w filmie osób nie jest profesjonalnym aktorem. Zupełnie jakby pan Świętnicki zgarnął z ulicy i leżącego nieopodal targu grupę losowych osób, kazał im się rozebrać, każdemu dał na pięć minut scenariusz, i wiśta, grajcie.
      Po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, naszła mnie przerażająca myśl, właściwie błaganie z wnętrza duszy- oby w tym filmie nie było dzieci. Chyba nikt mnie akurat nie słuchał, bo dzieci się pojawiają. Dwóch irytujących chłopców, którzy jak tylko się pojawili, zaczęli wyrywać kable, podpiłowywać nogi w biurkach za pomocą super-wytrzymałego, niesamowicie taniego noża, który przyniósł obwoźny sprzedawca noży. Obaj oczywiście są nadzy, jednak montażysta łaskawie oszczędził nam oglądania długich ujęć na ich... Sylwetki.
      Szef się upija, zgarnia go policja( o ile pałki mogli nosić cały czas w rękach, to gdzie, nie posiadając ani pasów, ani czapek, trzymali odznaki i kajdanki?), Marta wariuje i zaczyna z wrzaskiem grozić wszystkim super-wytrzymałym, niesamowicie tanim nożem. Ona się na to nie pisała, chciała tylko przepisać te dokumenty.
      Pamiętacie szaleńca od bomby? Bomba jednak była. Tylko czemu wybuchła dopiero na sam koniec?
      Nikomu nie polecam oglądać tego filmu. No, chyba że komuś sprawia przyjemność oglądanie brzydkich, nagich ludzi, słuchanie nudnych dialogów i obrywanie co i rusz dennym żartem. Wtedy- proszę bardzo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz